poniedziałek, 9 stycznia 2017

Znowu moro, tym razem na zimę...


Po raz ostatni kupiłam dziecku kombinezon cztery lata temu. Plus dodatkowo uszyłam sama, z ortalionu. Czyli miał dwa. Każdy założył po kilka razy, bo zima długo nie trwała. W następnym sezonie było jeszcze gorzej, więc prawie nie wyłaziły z szafy.
W kolejnym przyjęłam zasadę, nie szyję (z kupna w ogóle zrezygnowałam), póki śnieg nie spadnie. I nie uszyłam, po roku znów nie uszyłam... Bo to były dwie zimy wyłącznie z nazwy.
Nadszedł rok 2017. Nagle spadł śnieg i chwycił mróz, cud normalnie, nie do wiary. No, ucieszyłam się. Ja osoba ciepłolubna (nie mylić z upałami - nie znoszę) jestem, dlatego lubię zimę ze słońcem i lekkim mrozem. Kiedy rządzi Atlantyk, to przeważnie wieje (i leje) bardzo mocno i wtedy marznę, marznę, marznę, mimo kilku stopni na plusie. A jak śnieg spadnie, to tak ładnie, jasno i przyjemnie się robi. Zanim psy nie obsrają wszystkiego, co się da.
I okazało się przy okazji, że moje dziecko nie ma odpowiedniego stroju, choćby na sanki. I musiałam na szybkiego coś uszyć. Konkretnie spodnie, bo kurtki jeszcze ma, dodatkowa niepotrzebna.
Na szczęście w swoich skarbach posiadałam odpowiednią tkaninę i ocieplenie. Z gotowca, czyli pikówki, zrezygnowałam na starcie. Poszłam do sklepu, kupiłam kawałek flaneli i połączyłam ją z owatą. Tak powstała moja własna pikówka - podszewka. Stwierdziłam, że bawełna przy skórze jest lepsza od poliestru
Wykrój z Burdy 1/2017. Stroju karnawałowego z tego wykroju na pewno szyć nie będę, ale na kolejne spodnie i bluzę się przyda. 





































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz