czwartek, 6 lutego 2014

Melanżowa czapa...


Miałam dwie białe czapki i resztki fioletowego moheru (po swetrze). Czapki sprułam, bo... no nie wyszły mi i tyle. Jedną, to nawet kilka razy założyłam, potem leżała w zapomnieniu na dnie szafy przez kilka lat.
Czapa jest trochę za szeroka, a ja lubię bardziej obcisłe przy uszach, jest mi wtedy cieplej. Trudno, przerabiać już nie będę, wystarczy, że kilka razy poddawana była pruciu, bo wciąż mi coś nie pasowało.
Ukradłam dziecku balonik i użyłam go jako modela. Nie miałam ochoty na osobiste pozowanie, a konkretnie na zabawę z samowyzwalaczem. Za dużo czasu to zajmuje. Nie mam niestety manekina, a czapkę najlepiej prezentować "na głowie".

































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz