wtorek, 24 kwietnia 2007

Skończyłam…


A jednak skończyłam. I płaszcz, i sweter. Ten drugi bardzo się przydaje na chłodne (niestety) poranki. Nie znoszę tak dużych różnic temperatur, po południu jest 15-20 stopni więcej, nie wiadomo, jak się ubrać.
Wczoraj zaczęłam szyć spódnicę. Musiałam przerwać, bo okazało się, że nie mam zamka. Dziś nadrobiłam zaległości. Pojawił się tylko mały problem, spódnica jest trochę za ciasna (pozimowe 2 cm w biodrach i w pasie…). W zasadzie mogłaby być, ale ja lubię rzeczy trochę luźne. Jedynym wyjściem jest powrót do dawnych wymiarów. Myślę, że za jakieś dwa tygodnie sytuacja wróci do normy. Ruch to najlepsze lekarstwo. Żadne diety nie wchodzą w grę, nigdy ich nie stosowałam i nadal nie zamierzam. Kocham dużo jeść.
Dowiedziałam się dziś, ze mój rower jest już gotowy. Suuuuuper!!! Jutro idę po odbiór. I pewnie od razu wybiorę się na małą przejażdżkę.
Coś ten mój blog zrobił się mało robótkowy. Szkoda, że na początku ubiegłego roku nie mogłam go założyć (brak cyfrówki, a co to za blog bez fotek?), wtedy robiłam dość dużo, jedna robótka za drugą. Teraz zastój jakiś zapanował… Zastanawiam się, kiedy w końcu to wszystko obfotografuję i wrzucę do albumu.


To coś z dawniejszych czasów, spódnica z Sonaty. Pomysł własny.





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz