niedziela, 6 lipca 2014

Lniane z odzysku...


Tego w ogóle nie planowałam...
Uszyłam sobie kiedyś lnianą spódnicę, długą, do kostek. Założyłam ją na siebie może ze dwa razy. Coś mi w niej nie pasowało (zbyt wąski krój, utrudniający chodzenie, mimo rozcięcia), więc schowałam głęboko do szafy.
Potem była ciąża, sporo dodatkowych kilogramów, których zrzucenie zabrało mi trochę czasu (musiało się to odbyć naturalnie, bo nie uznaję diet). Nawet, gdybym się z nią wtedy przeprosiła, nie miałabym szansy, aby się w nią zmieścić. Zapomniałam o jej istnieniu. 
Niedawno odnalazłam ją w piwnicy (nie wiem kiedy i jak trafiła tam z dna szafy) i postanowiłam coś z nią zrobić. W ruch poszły nożyczki, aktualnie spódnica sięga kolan (może kiedyś będzie zdjęcie), a z tego obciętego moje dziecko ma spodenki. Na kieszenie nie starczyło, więc użyłam innej tkaniny. Mają one, jak widać, inny układ pasków. Bardzo mi to ułatwiło sprawę szycia, chyba łatwo zgadnąć dlaczego.
Ogólnie, nie starałam się, bardzo się spieszyłam. Wyszło jak wyszło.
Wykrój Burda 5/2014, dostosowany do potrzeb własnych. 















Wiem, portki są nieźle wymiętolone. Len, to len...

A fotki prześwietlone... Tak, południe (przy ostrym słońcu), to najgorszy czas na robienie zdjęć.
















Pozostałe ubrania:

koszulka - Viki Pstryk
buty - Befado




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz