czwartek, 28 sierpnia 2014
Kuchenne rękawiczki...
Mąż narzekał na brak kuchennych rękawiczek. Kiedy "zagroził", że je sobie kupi, zmobilizowałam się i uszyłam. Nie można kupować czegoś, co można zrobić samemu.
Długo zastanawiałam się, z czego by je uszyć. W końcu przypomniałam sobie o sporych ścinkach pozostałych po nosidle.
Wykrój kompletnie przypadkowy, bo sama go robiłam (przy pomocy ręki, kartki papieru i długopisu). Pikowanie (pseudopikowanie) przypadkowe i krzywe, bo mi się nie chciało inaczej. Przecież to nie ubranie na przykład i poza kuchnię nie wychodzi.
Myślę, że kiedyś uszyję kolejne, z ładniejszej tkaniny i bardziej starannie.
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Lniana spódnica...
Spódnica, o której już kiedyś wspominałam. Uszyta dawno temu, założona raz lub dwa. Niedawno przerobiona z długości maxi na długość midi (a może coś pomiędzy midi a mini). Z odciętego kawałka dziecko ma spodenki (post z 6 lipca).
Nawet nie miałam okazji jej założyć. A ponoć lato było takie piękne... Może i tak, ale na pewno nie w górach. Owszem, było gorąco, nawet bardzo, jednak częściej lało.
Lepiej nie potrafię tego wyprasować. A, czy w ogóle prasowanie lnu ma sens?
poniedziałek, 11 sierpnia 2014
Takie tam drobiazgi...
Takie tam drobiazgi ostatnio poszyłam...
Torebeczka dla męża na... sam zadecyduje, co będzie w niej nosił, pewnie portfel, telefon...
Tu się nieźle nakombinowałam, wyszedł mój kompletny antytalent do szycia tego typu rzeczy. Prucie, poprawianie, prucie, poprawianie... A i tak efekt jest daleki od pożądanego. Może gdybym miała gotowy, dokładny wykrój, byłoby mi łatwiej.
Tak, żakiet, płaszcz, kurtka, itp., wychodzą mi zdecydowanie lepiej.
Etui na mężową zabawkę.
Tu poszło mi lepiej, bo rzecz mniej skomplikowana. "Górę" musiałam podwijać ręcznie. Takie maleństwo ciężko wcisnąć pod maszynę. Pewnie by się dało, ale po co się gimnastykować?
A to dla mnie. Od pomysłu do realizacji minęły 3-4 miesiące. Tak bardzo ciężko było za to się zabrać. To taki wycieczkowy... no nie mam pojęcia jak toto nazwać.
A zaczęło się od marcowej wycieczki w Góry Stołowe. Moje dziecko złapało kleszcza, zauważyłam go w pociągu, w drodze powrotnej. I nie miałam czym wyjąć gada. Owszem, mogłam po dotarciu do domu, ale w takich sytuacjach im prędzej, tym lepiej. Dlatego zrobiłam to od razu... paznokciami, niestety. Operacja powiodła się, ale w razie powtórki, wolałabym mieć "specjalistyczny" sprzęt.
Teraz mam gdzie ten sprzęt zapakować i przy okazji coś więcej się zmieści, choćby zapasowe eneloopy.
Projekt nie do końca przemyślany i niezbyt zadowalająco uszyty, ale jak wcześniej wspominałam, takie rzeczy, to nie moja specjalność.
Subskrybuj:
Posty (Atom)